 |
Wojciech Parchem w roli Sułtana Solimana
fot. Warszawska Opera Kameralna |
Festiwal Mozartowski trwa, więc po koncercie symfonicznym w pawilonie Podchorążówki i Wielkiej Mszy c-moll w Kościele Świętego Krzyża udało mi się trafić na "Zaide" już w samym budynku teatru. Właśnie - "Zaide", opera Mozarta o wiele mniej znana niż "Die Zauberflöte", "Le nozze di Figaro" czy "Don Giovanni". Dzieło z KV 344, właściwie dwuaktowy singspiel, oryginalnie w niemieckiej wersji językowej. Tak też został wystawiony 9 lipca 2013 roku w Warszawskiej Operze Kameralnej, z polskimi napisami, co jest swoistym novum, z którym pierwszy raz w tym przybytku spotkałam się na "Weselu Figara" podczas tegorocznego Festiwalu. Cóż, tego wieczoru kilka razy nie nadążano z napisami za słowami, które padały na scenie.
Sinfonietta Warszawskiej Opery Kameralnej prowadzona batutą Tadeusza Karolaka nie od początku błyszczała (swoją drogą kolejny raz zauważam to w orkiestrach Opery - co się dzieje?), ale już w drugiej części uwertury złapała lekkość i bystrość mozartowskiej frazy. Było coraz lepiej - w późniejszym toku spektaklu zwróciłam szczególną uwagę na flet (wydaje mi się, że tego wieczoru grała Anna Mocarska), który niezwykle dobrze radził sobie z solówkami, idealnie utrzymywał intonację podczas długich dźwięków i wzbogacał orkiestrę swoją czystą, słodką barwą.
Pierwsze sceny, które obfitują w słowo mówione to nie lada wyzwanie dla wokalistów, którzy tutaj muszą zabłysnąć aktorstwem, nie mając ratunku w zaletach swoich głosów. Mateusz Zajdel, wcielający się w rolę Gomatza niestety kolejny raz okazał się najsłabszym ogniwem przedstawienia (podobnie jak w "Cosi fan tutte") na tyle, iż można powiedzieć, że był po prostu przeciętny. Wielka szkoda, że niewiele się w tej kwestii zmieniło w ciągu całego spektaklu. Pojawia się Justyna Stępień - w tytułowej roli Zaide - a wraz z nią, w arii "Ruhe sanft, mein holdes Leben" (
Odpoczywaj spokojnie, piękna istoto) ogrom słodyczy i powabu, które artystka ta bez problemu okazje na scenie pomimo swego nieco mylącego i pozornie niewskazującego na to wyglądu.
 |
Justyna Stępień w tytułowej roli - Zaide
fot. Warszawska Opera Kameralna |
Cały pierwszy akt upływa grzecznie, pogodnie i słodko - zarówno, gdy chodzi o niewiarygodnie optymistyczną historię, jak i grę aktorską i wykonania arii (i ensemble) przez artystów, do których dołącza w roli Allazima Robert Szpręgiel. Pierwszy takt - owszem, ale po przerwie czeka akt drugi, który zaczyna swoim monologiem Sułtan Soliman, a raczej wcielający się w jego rolę Wojciech Parchem, wraz z nim zaś pojawia się kwintesencja wręcz gniewu, ognia i porywającego aktorstwa - samo zło w postaci piekielnie rozgniewanego Sułtana, o - jak potem okazuje się w arii "Der stolze Löw' lässt sich zwar zähmen" - niesamowicie mocnym głosie, którym wypełniał całą salę. To był właśnie moment, w którym pomyślałam, że nie mogłam być w tym czasie w żadnym innym, bardziej odpowiednim miejscu. Wraz z Sułtanem pojawia się Osmin (tego wieczoru niezawodny Andrzej Klimczak), który jest elementem komediowym dzieła i ma do wykonania niezwykle trudną arię śmiechu, "Wer hungrig bei der Tafel sitz" (
Ci, co zasiedli do stołu). Arię, którą nazwany przeze mnie wcześniej niezawodnym Andrzej Klimczak wykonał... niezawodnie. :) I od tego momentu nakładają się na siebie wspaniałości mozartowskiego geniuszu, gry aktorskiej i gładkich głosów wykonawców oraz pracy orkiestry - przedstawienie staje się czystą (a może grzeszną?) przyjemnością, przestaje liczyć się wszystko poza sceną. Istnieją tylko aktorzy, scenografia, orkiestra z dyrygentem; "Trostlos schluchzet Philomele", "Tiger!" (
Szlocha słowik niepocieszony, Tygrysie!) wyśpiewywane przez Justynę Stępień. Magia Warszawskiej Opery Kameralnej.
 |
Andrzej Klimczak w roli Osmina
fot. Warszawska Opera Kameralna |
Naprawdę bardzo niespodziewanie, ale aż mi się twarzyczka roześmiała, jak zobaczyłam Twój nick :) Też jestem zdania, że zwierzak powinien spać na swoim posłaniu i gdy kiedyś się takowy trafi, będzie spał u siebie. Pewnie będzie parę wyjątków i wpuszczę go, przy okazji mrozów zapewne, ale łóżko jest moje i nie oddam. ^
OdpowiedzUsuńJest mi ogromnie miło, że tak zareagowałaś na moją wizytę. :) Ach, postanowienia, które sobie stawiam przy wychowaniu kolejnego zwierzaka... Nigdy do końca się nie udaje. ;)
UsuńKochana, mój stały komentarz masz, bo ja uwielbiam u Ciebie przebywać, na każdym Twoim blogu i zawsze lubiłam z Tobą rozmawiać :) Historia nie jest moją ulubioną lekturą, ale psia, muzyki, czy jakakolwiek nie związana ze szkołą? - Idę na to. Może się czegoś dowiem? Na nowe zainteresowania to już raczej nie czas, ale uczyć się zawsze można :D Dodam do linków :3
OdpowiedzUsuńDziękuję! :) Mam nadzieję, że historia muzyki w mojej odsłonie będzie trochę mniej straszna niż to szkolne klepanie dat. :) Cieszę się, że mogę liczyć na Twoje wsparcie, to wiele dla mnie znaczy. ;)
UsuńPo pierwsze - piękne zdjęcia. Jak na takie warunki oświetleniowe i to paskudne pomarańczowe zabarwienie - są świetne :) Miło się ogląda w notce.
OdpowiedzUsuńHaha dziękuję, ale jak podpisałam - niestety nie są moje. :) Nie znam autora, ale należą do Opery. ;)
UsuńSzczerze powiem, że nie mam pojęcia, o czym czytam, bo nie rozumiem muzycznego żargonu, ale piszesz tak fajnie, że porywasz i chce się czytać dalej :) Opisałaś to tak fajnie, że nie wiem, czy bym się nie wybrała... :) // Chartykas
OdpowiedzUsuńI o to właśnie chodzi! Zrezygnowałam z pisania językiem kompletnego laika, bo sama się męczyłam, a stwierdziłam, że jeśli ktoś będzie chciał, to się postara i zrozumie. Albo nie postara i spróbuje zrozumieć. Albo jakoś inaczej. W każdym razie - jeśli moje recenzje zachęcają do odwiedzania opery, to chyba muszę jednak pisać je z każdego koncertu, a nie z co piątego :P
UsuńCzeeeeeeeeeeeeeeeeeeeść :3 Po dłuższej nieobecności (praca i takie tam) zapraszam serdecznie na nowa notkę, w której poznacie pewną niezwykłą rasę ;]]
OdpowiedzUsuńPostanowienia mają to do siebie, że często idą w zapomnienie, zwłaszcza, jeśli chodzi o zwierzaki i ich słodkie oczęta :)) Ale wiesz, warto próbować.
OdpowiedzUsuńWarto próbować, warto... kiedy już sobie o tym przypomnę, rodzi się we mnie prawdziwa Kocia Superniania, wierz mi :D
UsuńPrzy muzyce ciężko jest pisać prostym językiem, pomijając te wszystkie fachowe określenia. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ja też często używam fachowych pojęć, tylko dlatego, że tak to się nazywa i nie widzę sensu w wymyślanie jak to nazwać, żeby każdy zrozumiał, nie ma sensu się tak męczyć.
OdpowiedzUsuńMasz po prostu świetny styl i człowiek ma wrażenie, że tam jest :3
No właśnie, cieszę się, że mnie rozumiesz (chociaż chyba nigdy przejrzyście swych poczynań w tym kierunku nie przemyślałam i nie usprawiedliwiłam się nigdy sama przed sobą za to używanie fachowych pojęć, ale gdybym miała to zrobić, to właśnie tak bym to uzasadniła).
UsuńMiło mi słyszeć takie słowa! :)
Muzyka to nieodłączny element wielu filmów. Jak to widać po zdjęciach sztuk również. Myślę, że najbardziej pasujący do tego bloga jest wiersz dopasowany do "Upiora w operze" na moim blogu.
OdpowiedzUsuńJednakże obecnie to konie są wśród wątków wierszy filmowych na moim blogu. Tematyka bloga to także muzyka (również i filmowa) oraz życie codzienne. Zapraszam versemovie.blog.pl
Północne psy są do siebie dosyć podobne w obrębie jednej sekcji, widać to chociażby po huskym i malamucie, więc możliwe. Ja też jak dziś pisałam jego opis nie mogłam się odpędzić od wrażenia, że go widziałam, ale nie pamiętam nazwy z tablic wystawowych. Ale na pewno są dosyć podobne do łajek.. chyba zachodniosyberyjskich, zobacz zdjęcia tutaj, podeślę wszystkie trzy łajki:
OdpowiedzUsuń- Zachodniosyberyjska: http://chartykas.blog.onet.pl/2011/12/11/wzorzec-lajki-zachodniosyberyjskiej/
- Wschodniosyberysjka: http://chartykas.blog.onet.pl/2011/11/10/wzorzec-lajki-wschodniosyberyjskiej/
- Rosyjsko-europejska - http://chartykas.blog.onet.pl/2011/10/15/wzorzec-lajki-rosyjsko-europejskiej/
Dosłownie ten sam typ budowy.
Tak, masz rację, podobne do łajek, chociaż dla mnie bardziej do wschodnio- niż zachodniosyberyjskich, ale co ja tam wiem. :)
UsuńJak już wspomniałam, z Tobą bardzo chętnie utrzymam kontakt i wesprę każdy Twój blog :)
OdpowiedzUsuńChciałam znaleźć jakiś filmik, ale niestety nic nie ma na youtube, a nie chcę teraz przeszukiwać całego internetu. Nie jestem w stanie odpowiedzieć Ci, czy renifery się ich boją, ale spójrz na to z tej strony - w Finlandii, na terenach zaśnieżonych trudno spotkać krowy, czy inne bydło, zwłaszcza Laponia znana jest z reniferów, które są tam nie tylko środkiem pociągowym, ale i często podstawowym źródłem wyżywienia i utrzymania, tak więc spełniają rolę naszych krów i koni. Ktoś je zaganiać musi, także gdyby lapinporokoura był psem europejskim, prawdopodobnie zaganiałby bydło :)
OdpowiedzUsuńHaha, no dobrze, dobrze, kto wie, może życie spłata mi figla i kiedyś na własne oczy to zobaczę. No tak, masz rację, bydło może być zaganiane przez psy, widać to na wsiach, można powiedzieć, że krowy boją się psów (nie wiem, czy konie też), więc może na takiej zasadzie działa to także tam!
UsuńTroszeczkę pospamuję, ale chciałabym zaprosić Cię, Kochany Czytelniku, na mojego nowego bloga, którego prowadzę razem z Moim Dzikim Szczęściem. A także chciałabym prosić o jakieś rady, dotyczące blogspota, gdyż kompletnie się na tym nie znam i przydałaby się mała pomoc :) Bez obaw, Chartykas na tym nie ucierpi :))
OdpowiedzUsuńhttp://pieczonyzlomek.blogspot.com
Haha, wiemy :)) Dosyć oryginalny, ale to właśnie my - dwa czubki i gdzieś musimy to umieszczać, bo wariujemy :D Och, na dzień dobry, czy wiesz, gdzie wyłączyć moderację komentarzy? Włączyłam i teraz i nie mogę tego znaleźć :D
OdpowiedzUsuńJest NN, nie wiem, czy Cię informować :)
A jam jest znudzony wariat i zapraszam na nową notkę, w której znajdziecie... a nie powiem, trzeba zajrzeć :3
OdpowiedzUsuńKompatybilny, no bo jak inaczej, skoro śmigamy na obu? A ja miałam po prostu dzikąąą ochotę dodać zdjęcia corgich :D
OdpowiedzUsuńA jak dodałaś to okienko tagów obok? Tego też nie mogłam znaleźć. Bo przy moderacji to Marcin sobie poradził :)
OdpowiedzUsuńHaha, chciałabym zobaczyć tę kocią nianie. Koty nie są moją mocną stroną, mówiłam to już kiedyś, ale chętnie dowiaduję się nowych rzeczy i trochę mi w głowie z mruczanda zostało. Swoją drogą trochę szkoda, że przestałaś go prowadzić. Uwielbiałam tam przebywać :)
OdpowiedzUsuńTeż się nad tym nie zastanawiałam, nawet nie zwracałam uwagi na to, że używam fachowego języka, dopóki kiedyś ktoś nie zwrócił mi uwagi, że notka (która ja rozumiałam do początku do końca), jest dla niego niezrozumiała właśnie przez język :)
OdpowiedzUsuńMożesz mieć rację, mylą mi się łajki, nie widziałam ich za bardzo na wystawach i w sumie palnęłam pierwsza nazwę, która mi przyszła na myśl :) Ale ujmijmy to ogólnie tak - do łajek :D
OdpowiedzUsuńPojechać do Finlandii, żeby zobaczyć lapinporokoire zaganiającego renifery? jESTEM JAK NAJBARDZIEJ ZA! Oj, caps lock :). W ogóle ja bym tak chciała zwiedzić każdy kraj i zobaczyć każdą rasę w ich kraju pochodzenia :) Ale jak narazie zwiedzam Zoo w Polsce, bo to bardziej realne :))
OdpowiedzUsuńMy z bratem w sumie oglądaliśmy dużo bajek, ale różnica polega na tym, że jak ja w zerówce dorwałam się do książek, to już przy nich pozostałam i dalej jestem im wierna, chociaż już nie mam tyle czasu i nie bardzo mogę sobie pozwolić na zarywanie nocy :) A on? Cóż, nie znosił tego. A szkoda, bo książki to jak wrota do innego świata :)
OdpowiedzUsuń