Koncert symfoniczny 5 lipca 2013 - XXIII Festiwal Mozartowski w Warszawie

   Odsyłam Was do strony Warszawskiej Opery Kameralnej w celu przeczytania o wspaniałym wydarzeniu, jakim jest Festiwal Mozartowski, odbywający się w Warszawie już po raz dwudziesty trzeci, a tymczasem podzielę się z Wami opinią po koncercie, który odbył się 5 lipca o godzinie 20:30 w pawilonie przy Podchorążówce, w warszawskich Łazienkach Królewskich.
   Zacznijmy może od tego, co najważniejsze - musicie bowiem wiedzieć, że wykonawcy byli niecodzienni - Zespół Instrumentów Dawnych Warszawskiej Opery Kameralnej Musicae Antiquae Collegium Varsoviense jest jednym z nielicznych w Polsce zespołów instrumentów dawnych. Muzycy grają zawodowo na instrumentach barokowych i z epoki klasycyzmu, ich wykonania są więc bliższe oryginalnym wykonaniom sprzed setek lat. Ten właśnie zespół pod batutą... a raczej smyczkiem Zbigniewa Pilcha wykonał Adagio i fugę c-moll KV 546, Koncert skrzypcowy D-dur KV 218, w którym solowe partie wykonał wcześniej już wspomniany Zbigniew Pilch, a także Symfonię g-moll KV 550 - wszystko to oczywiście utwory Wolfganga Amadeusza Mozarta.
   Przyznać trzeba, że koncert, który wcześniej odbywać się miał w Teatrze Stanisławowskim, przeniesiony został do sali o być może stosunkowo niskim przystosowaniu do tego typu wydarzeń kulturalnych pod względem rozmieszczenia i ilości miejsc, jednak o wspaniałej akustyce, która niewątpliwie ułatwiła muzykom pracę.
   Jako pierwsze zabrzmiało Adagio z następującą po nim fugą c-moll. Utwór bogaty i z dojrzałego okresu twórczego kompozytora - KV 546 bowiem mieści się już po Don Giovannim (KV 520), ale jeszcze przed wielką Symfonią g-moll KV 550 - a więc między wspaniałymi arcydziełami. Utwór wykonany został zupełnie poprawnie, choć niestety nie porywająco - niekiedy słychać nawet było "rozjazdy" pierwszych skrzypiec, szczególnie w częściach piano. Chciałabym jednak skupić się na Koncercie skrzypcowym, wykonanym zaraz później.
   Jest to - porównując z utworami skrajnymi - dzieło kontrastujące pod kilkoma względami, przede wszystkim jest to koncert solowy, a więc pojawiają się w nim kadencje (niezwykle swoją drogą trudne dziś do prawidłowego wyważenia, gdy mówimy o muzyce Mozarta), ale także dzieło o wiele wcześniejsze od pozostałych. W końcu to dzieło Amadeusza dziewiętnastoletniego, jeszcze niedojrzałego w pełni; koncert należący do sześciu koncertów skrzypcowych stworzonych z myślą o sobie samym, ale prawdopodobnie także o koncertmistrzu kapeli dworskiej nieszczęsnego arcybiskupa Colloredo, Antonio Brunettim. No i - co charakterystyczne dla Wolfganga - utwór niezwykle trudny w swej pozornej prostocie (śmieję się zawsze z instrumentalistami grającymi Mozarta, że kompozytor ten nawet zwykłe gamki i pasaże potrafi napisać tak, aby trudno było je zagrać). Jak poradził sobie z nim Zbigniew Pilch? Zdolnie i lekko, choć z typowymi dla skrzypków zaciśniętymi niektórymi górami, co powodowało we mnie natychmiast myśl - uda mu się wygrać do końca, czy "pęknie mu" dźwięk? Bardzo podobała mi się jednak - i nie da się ukryć, że idealnie pasowała do młodzieńczego utworu Wolfiego - jasna, radosna barwa dźwięku. Na kadencjach niestety Pilch złapał coś z romantycznego tchu - nagle pojawiły się pasaże i pochody gam - było to jednak tylko chwilowe i chociaż sama kadencja w pierwszej części trwała moim zdaniem nieco zbyt długo, to ostatecznie artysta w moich oczach się wybronił. Piękne andante, płynące, choć niezbyt wolne z idealnie wyważoną kadencją było naprawdę czarujące - i ze strony solisty, i ze strony orkiestry. Nie wiadomo jednak do końca, co stało się podczas kadencji  w części trzeciej, kiedy to po zagraniu - jak zwykle wirtuozowskiej ostatniej części koncertu - artysta nagle rozproszył się, przerywając granie. Szalenie miła publiczność skomentowała to pogodnym śmiechem i oklaskami, po których wspólnie już zespół dokończył utwór.
   Z wielką chęcią przejdę do Symfonii g-moll KV 550, w której partię każdego instrumentu znam dosłownie na pamięć. Byłam przekonana, że moja osobista poprzeczka jest na tyle wysoka, iż zespół - choć go uwielbiam - nie podoła temu wyzwaniu. Jakież było moje zdziwienie, gdy otrzymałam ogromną dawkę energii już w pierwszych taktach! Ponieważ jednak Molto allegro łatwo porywa i słuchacza, i wykonawcę, czekałam na część drugą. I choć tempo zostało przez Pilcha narzucone bardzo słuszne (zresztą podobnie jak w części poprzedniej) - muzycy znakomicie dali sobie radę z prowadzeniem płynnej, falistej frazy i budowaniem napięcia. Moja ulubiona, trzecia część - Menuetto z fałszywą fugą, w którym słyszane pięć głosów jest w rzeczywistości dialogiem pierwszych skrzypiec i altówek zostało wykonane równie energicznie, emocjonalnie i z żarem (aż przemknęło mi przez głowę, czy być może nie jest ta symfonia grana nieco... beethovenowsko? być może przekroczono jakieś granice? szybko jednak myśl ta uciekła mi z głowy). Część czwarta zwieńczona została wielkimi oklaskami pomimo, iż publiczność raczej niekoniecznie była obeznana w temacie tego typu koncertów (co wnioskuję po biciu braw po każdej części koncertu i symfonii), a za trzecim wyjściem dyrygenta rytmicznym klaskaniem zmuszono artystów do zagrania bisu - środkowego fragmentu Allegro assai z granej na koniec symfonii, czym zilustrowany został - co podkreślił sam dyrygent - zwyczaj nawiązywania przez Wolfganga w utworach do stylu mainheimskiego. Bis natomiast nagrodzony został owacjami na stojąco - wcale nie z uprzejmości!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz